Amerykanie planowali zrzucić na Polskę deszcz bomb atomowych. Ponad 72 miasta w Polsce były celem tych, od narzucania innym ,,demokracji" zw

 (skrót)

 Amerykanie planowali zrzucić na Polskę deszcz bomb atomowych.
Zniszczone miały być największe miasta na terytorium Polski
 Według odtajnionych w USA dokumentów z Polski w razie konfiktu zostałoby
radioaktywne gruzowisko - pisze w "Przeglądzie" Andrzej Szymański.

W polskie miasta amerykańskie rakiety z głowicami nuklearnymi wycelowane były przez cały okres tzw. ,,zimnej wojny"
Wojsko USA w latach 50. i 60. stawiało sobie ponad 1 tys. celów do
natychmiastowego zniszczenia w tzw. bloku wschodnim
Kilkadziesiąt z nich znajdowało się w Polsce. Według nich największe miasta w Polsce miały być zbombardowane. Taki Dęblin otrzymał by 3 ,,bombki" w imię ich ,,demokracji".
Jak wynika z zachowanych dokumentów, Amerykanie doskonale zdawali sobie
sprawę z katastrofalnych skutków ataku dla ludnoǝci cywilnej
Armia USA stawiała jednak wyłącznie na militarną skuteczność i uznawała, że
"efekty uboczne naszego ataku mogą stać się co najwyżej przedmiotem
akademickiej debaty”
 W mysl strategii wojennej USA, aby zdobyć przewagę nad
Związkiem Radzieckim, można było skazać na zagładę miliony niewinnych ludzi.
"Kuklński uratował nas przed wojną atomową" – zazwyczaj takim zdaniem rozpoczyna
się każdy artykuł poǝwięcony pracy na rzecz amerykaơskiego wywiadu pułkownika
Wojska Polskiego Ryszarda Kuklińskiego. W jednym z wywiadów prasowych historyk
sprzyjający obecnej władzy i jej polityce historycznej, prof. Wojciech Roszkowski,
przekonywał: "Kukliński bronił terytorium Polski przed konsekwencjami ofensywy sił
Układu Warszawskiego, która mogła spowodować atomową odpowiedz NATO. Bomby
spadły by na terytorium naszego kraju. Z tego punktu widzenia ostrzeżenie
Amerykanów, że Związek Radziecki przygotowuje zbrojną interwencję w Polsce, było
wypełnieniem zadania, za które odpowiadał. Kukliński zdradził Sowietów, ale na
pewno nie zdradził polskiej racji stanu. Literalnie rzecz biorąc, zrobił to, co do niego
należało".
Nie czas i miejsce, aby szczegółowo komentować słowa prof. Roszkowskiego. Każdy
polityk i wojskowy rozumiejący realia, które rządzą stosunkami międzynarodowymi,
doskonale wie, że działanie na rzecz wywiadu obcego państwa przynosi korzyści
jedynie temu państwu. Nie inaczej wyglądało to podczas zimnej wojny. Dostępne
dokumenty wprost wskazują, że w wyniku konfiktu między Wschodem a Zachodem –
bez względu na to, kto by go zaczął – w Polskę wycelowane były amerykaơskie rakiety.
Innymi słowy, jeǝli coś Kukliński uratował, to na pewno nie Polskę. Raczej podał ją na
tacy przeciwnikom, wskazując miejsca zgrupowania polskich wojsk i przypieczętowując
tym samym ich los w wypadku ewentualnego konfiktu.
Dowództwo Lotnictwa Strategicznego (Strategic Air Command) powołano w marcu 1946
r. Amerykaơskie władze cywilne i wojskowe już od dawna zdawały sobie sprawę, że
wynik przyszłych konfliktów będzie decydował się w przestworzach. Jak w XIX w.
dominacja na morzach uczyniła z Wielkiej Brytanii imperium kolonialne, tak w drugiej
połowie XX w. Stany Zjednoczone miały osiągnąĸ globalną supremację dzięki
nowoczesnemu lotnictwu.
W typowej dla siebie manierze dziennikarze i politycy przekonywali wątpiących o
dobroczynnym wpływie samolotów. "Droga do światowego pokoju wiedzie przez
przestworza", zapewniała prasa. Dopiero w mniej ofcjalnych wypowiedziach
przyznawano, że "siły powietrzne będą przede wszystkim amerykańską bronią".
O ile w czasie II wojny światowej lotnictwo współdzieliło chwałę amerykaơskiego
oręża z marynarką i piechotą, o tyle po udanych próbach bomby atomowej w połowie
lipca 1945 r. rozpoczęło niepodzielne rządy. Zniszczenie Hiroszimy i trzy dni póżniej
Nagasaki udowodniło destrukcyjną siłę nowej broni przenoszonej drogą powietrzną.
Chociaż zatem zakończenie wojny przyniosło redukcję sił lotniczych o dwie trzecie, to
już w 1946 r. wdrożono program rozwoju tego rodzaju wojsk ze szczególnym
uwzględnieniem bombowców zdolnych do przenoszenia bomby atomowej. Nad
poprawną realizacją tego zadania miało zaś czuwać Dowưdztwo Lotnictwa
Strategicznego.
Na czele nowej jednostki stanął gen. Thomas SarsȪeld Power. Lotnictwo wojskowe było
całym życiem tego syna irlandzkich imigrantów. 
Za główny cel Dowưdztwo Lotnictwa Strategicznego postawiło sobie redukcję czasu,
jaki był potrzebny do zbrojnej odpowiedzi na potencjalny atak radziecki. W pierwszej
kolejnoǝci planowano zatem likwidację jednostek wojskowych przeciwnika, przede
wszystkim jego sił nuklearnych i taktycznych. Na tym jednak nie poprzestawano. W ślad
za zniszczeniem celów militarnych miały nastąpić ataki na centra polityczne i
przemysłowe wroga, a więc jego największe i najludniejsze miasta. Do realizacji tego
zadania w 1959 r. dowództwo miało do dyspozycji ponad 12 tys. głowic nuklearnych.
Cztery lata wcześniej liczba ta była niemal pięciokrotnie niższa. Z kolei w 1961 r. USA
posiadały już ponad 22 tys. głowic.
 Trwały prace nad superbombą o sile 60 Mt, która mogła zapewnić "znaczące
rezultaty" w ZSRR. Bomba zrzucona na Hiroszimę była 70 razy słabsza od najmniejszej
bomby w arsenale USA pod koniec lat 50. XX w.
Użycie takiego arsenału musiało się wiązaĸ z olbrzymimi zniszczeniami, również
śmiercią ogromnej liczby cywilów. Jak można było przeczytać w dokumencie:
"Wszystkie następstwa ataku nuklearnego poddano drobiazgowej analizie. Chociaż
więc wzięto pod uwagę wystąpienie skutków tektonicznych i opadów radioaktywnych,
które mogą dotrzeć także na obszar sił sojuszniczych i narodów, to wygranie
podniebnej konfrontacji jest celem nadrzędnym. Jeśli starcie nie zakoơczy się
sukcesem, konsekwencje dla naszych sojuszników i tak będą o wiele gorsze niż
prognozowane efekty skażenia nuklearnego w strefach peryferyjnych. Należy wziąć pod
uwagę, że skala naszego ataku będzie tak wielka, że efekty radiacyjne i pożary
poprzedzą radioaktywny opad na wielu obszarach. Co więcej, nie można zignorować
faktu ataku atomowego na sojusznicze siły i narody przez Związek Radziecki. W takich
okolicznoǝciach wszelkie efekty uboczne naszego ataku mogą stać się co najwyżej
przedmiotem akademickiej debaty".
Gdyby równoległy atak na wskazane cele nie doprowadził do ostatecznego
zniszczenia wroga, USA planowały realizację drugiego etapu wojny, czyli
"systematyczną destrukcję" potencjału ZSRR. W samej Moskwie wyznaczono 180 miejsc
do likwidacji, m.in. fabrykę penicyliny. Biorąc pod uwagę trudności z trafieniem w
konkretny cel, dopuszczano zbombardowanie okolicznych budynkưw i osiedli, co miało
zwiększyć prawdopodobieơstwo sukcesu. Z tym jednak nie byłoby problemów, skoro
moc zrzuconych bomb co najmniej kilkakrotnie przekraczałaby wymagane minimum.
Analiza powyższego dokumentu, a także pozostałych wytworzonych w okresie zimnej
wojny, wyrażnie pokazuje, że w amerykaơskiej doktrynie wojennej broń atomową
traktowano jako remedium na wszelkiego rodzaju zagrożenia. Było to o tyle
niepokojące, że w kolejnych latach postępował proces przejmowania kontroli nad
powiększającym się arsenałem nuklearnym od władzy cywilnej przez wojskowych.
W rezultacie w memorandum z wrzeǝnia 1964 r. McGeorge Bundy, doradca ds.
bezpieczeństwa narodowego w administracji Johna F. Kennedy’ego i Lyndona B.
Johnsona, nalegał na zmianę obowiązujących wytycznych, gdyż te pozwalały generałom
na podejmowanie decyzji o ataku atomowym nawet bez konsultacji z prezydentem. Co
prawda, zgoda dotyczyła jedynie wrogich celów militarnych, lecz nie zmieniało to
faktu, że możliwość wywołania globalnego konfliktu nuklearnego pozostawała w rękach
dowódców pokroju wspomnianego już gen. Powera.

Wraz z nadejściem administracji Richarda M. Nixona zmienił się sposób myǝlenia o
broni atomowej. Nowy prezydent, wspólnie z doradcą ds. bezpieczeơstwa narodowego
Henrym Kissingerem, uznał, że istniejące plany masowego ataku atomowego są
nierealne, a przez to nie pozwalają na pełne wykorzystanie arsenału nuklearnego w
bieżącej polityce. W Białym Domu rozpoczęto zatem intensywne prace nad
przygotowaniem scenariuszy selektywnego użycia broni strategicznej. Na początku 1974
r. prezydent podpisał memorandum nakazujące przygotowanie różnorodnych opcji
wykorzystania broni nuklearnej. Zgodnie z raportami CIA nowa doktryna nuklearna USA
sprowokowała ZSRR i Chiny do wprowadzenia podobnych modyfikacji w ich planach.
W póżniejszych latach nuklearne plany zmieniano jeszcze kilkakrotnie. Chociaż w
Białym Domu i Pentagonie powoli zaczęto wycofywaĸ się z pierwotnej koncepcji
automatycznej odpowiedzi nuklearnej bez względu na straty w ludności cywilnej –
wrogiej i sojuszniczej – w dalszym ciągu dominowało przekonanie o koniecznoǝci
zapewnienia sobie strategicznej przewagi. Tym bardziej że bez względu na to, kto
zasiadał w Białym Domu, obawa przed wyprzedzającym atakiem ze strony ZSRR
spędzała sen z powiek amerykańskim przywódcom.
Myśl, że radzieckie rakiety dosięgną amerykaơskich miast, szczególnie dokuczała
Ronaldowi Reaganowi. O ile Nixon prowadził politykę opartą na równowadze sił, o tyle
Reagan dążył do zdobycia nad ZSRR strategicznej przewagi. Nic zatem dziwnego, że
podczas jego dwóch kadencji opracowano różnorodne scenariusze, uwzględniające
zarówno środki taktyczne, jak i nuklearne.
Prezydent Reagan nie ukrywał, że podczas jego rządów Stany Zjednoczone będą dążyły
do zwiększenia przewagi nuklearnej nad ZSRR. Zapowiedział zatem program
Ewolucja amerykańskiej doktryny atomowej gwiezdnych wojen, który miał otoczyć USA tarczą antyrakietową, oraz zaktywizował partnerów z NATO. Odtąd w system bezpoǝredniej odpowiedzi została włączona Europa
Zachodnia, pozwalając Stanom Zjednoczonym na szachowanie całego bloku
socjalistycznego. I tutaj wracamy do postaci płk. Kukliơskiego. Od początku zimnej
wojny polskie miasta znajdowały się na liǝcie celưw przeznaczonych do szybkiego
zniszczenia. Informacje przekazane przez polskiego szpiega pozwoliły Amerykanom ją
uaktualnić i uzupełnić. W świetle ujawnionych dokumentưw twierdzenia o uratowaniu
Polski można włożyć między bajki.
Niebezpieczeństwo zagłady nuklearnej wisiało nad światem przez cały okres zimnej
wojny. Odtajnione akta dowodzą, że ani Związek Radziecki, ani Stany Zjednoczone nie
przejmowały się zbytnio potencjalnymi stratami wśród ludności cywilnej. Liczyło się
zwycięstwo nad ideologicznym wrogiem. Bez względu na rezultat konfrontacji z Polski
pozostałyby co najwyżej radioaktywne gruzy.
Tekst ukazał się w tygodniku "Przegląd".